Zaiste historyja to prawdziwa. Ja tam byłem, miód i wino piłem… opisałem to dla potomnych przestrogi
MARCIN ROSAK • dawno temu • 5 komentarzyDawno, dawno temu za siedmioma górami, za siedmioma morzami czy lasami, a konkretnie w jednym grodzie Górą zwanym do tego Zieloną. W roku pańskim dwa tysiące i siódmym. W kraju, w którym rządzili… może to pomińmy. Mieszkał pewien 30 letni desperat (o przepraszam brakowało mi wtedy 3 miesiące do 30 lat).
Nie wiedzieć czemu ów młokos (już lepiej mnie określiłeś) biegać postanowił jakby chodzić mu mało było. Stukali się po łbach najbliżsi, lamentowała matka jego rodzicielka: synu krzywdę sobie uczynisz! Rzeczywiście mało brakowało, aby uczynił. Przez ambicyję niejaką.
Matka dalej prawiła: czy kto w naszej rodzinie podobnych głupot się imał? Czy chcesz aby babka Twa i ojciec krwi upuścić sobie mieli z rozpaczy nad losem Twym (dobra przesadziłem). Tylko żona spokojna była gdyż płomienie trudów biegowych bez wątpienia strawią słomiany zapał małżonka jak zawsze w innych sytuacyjach historycznie bywało.
O myliła się zaiste niewiasta nie wiedząc jak bardzo nowe zajęcie ukochanego ukształtuje go na resztę życia. Ile wieczorów spędzi ona sama w oczekiwaniu aż wybranek jej serca powróci cały i zdrowy z kolejnej wyprawy treningiem zwanej.
On hasać zaczął jako dzieciak jaki. Onegdaj zajęciem wikliniarskim "koszykówką" zwanym się parał a po latach brak ruchu swą wadą uczynić raczył. Impulsem jakim w zad najwyraźniej kopnięty został, że dupsko swe z kanapy unieść raczył.
Słowo pisane w temacie jego biegowej nowej pasyi spisane przez kronikarzy Skarżyńskich jeszcze dostępne po grodach i rynkach nie było. A i złego wynalazku diabła Internetem zwanego jak na lekarstwo jakie szukać trzeba było, bo niejaka TePsa S.A. Neostaradę dokładnie wtedy za 2 setki złociszy na miesiąc sobie liczyła oczywiście plus abonament za stacjonarny. (a propos neostrad to autostrad w tym raju na ziemi padole to wcale wtedy nie było. Chyba, że poniemieckie czy po kniaziu śląskim Gierkowskim zwanym — w sumie było tego 145 km)
Ile siana wleje swojemu rumakowi do baku, aby na turnieje rycerzy przednich po różnych grodach się wozić (znaczy się na zawody jeździłem).
I oby z tego co było poza oczekiwaniami, obietnicami i zawiedzionymi marzeniami (o przepraszam jedno trofeum zdobyłem). A jakże juści on jedno zdobył. Nawet w pierwszym turnieju, w jakim na lekko tylko ubitej ziemi (to był cross), raczyć stanął, 3-go miejsca w kategorii wiekowej dostąpił (bo czterech lub pięciu ich tam było młokosów jeno) w turnieju debiutem będącym, a tak to… lipa jak u mistrza Kochanowskiego.
Dzieci niewiasta rodziła, lata płynęły nawet siwy włos na skroni młokosa pojawić się raczył, a on dalej i dalej przemierzał ścieżki niezbadane, pochłaniał stosy ksiąg i artykułów pełnych miesięczniki w porządnych domach nie biegaczy zakazanych, autorstwa niejakich innowierców: Skarżyńskich, Danielsów, Hansonów, Gallów Anonimów czy Gallowayów i innego licha bez liku.
Postępy jako rzekłem tak liche były, że śmiechem ino mówić o nich można było (ej no bez przesady "coś tam, coś tam" się biegało). Tak to sobie tłumacz, były liche tymfa warte, bo ledwo połowę stawki za placami miał on. Pewnie rycerzy starszych i niewiast bez liku jeno wyprzedzał.
Wór medali nazbierał, bo dawali to jako dobrą monetę po wysiłku znacznym na mecie tak zwanej a on ten kowali jakowyś metalowy wymysł przyjmował wierząc, że to wartość ma jaką ale żeby to spieniężyć albo gdzie powiesić to zawsze czasu był mało albo pomysłu na ścianę wolną z żoną nie mógł wynegocjować (tej zimy powieszę słowo).
W końcu mentora swojego zmienił i słuchać się zaczął księcia od treningów innego (wcale nie! sam się trenuje tylko teraz inaczej). Nieco lepiej hasał to prawda ale żeby z tego jakie pieniądze byli…
To że oznakę dobrobytu, brzuch swój słuszny na posturę Don Kichota zamienił przedmiotem drwin i zmartwień zarazem za jego plecami bywało ale on słów tych nie słyszeć się zdawał. Kto widział aby zimą gdy przy kominku stateczni ojcowie ogień rodzinny podniecają on po śniegu kuliki biegowe stosuje w samym obuwiu i lichej kapocie na grzbiecie jeno.
Rad udzielał jakby się znał na tym… tfu bieganiu czarcim, to prawda że niektórzy pytali przez litość jedynie o jego wyprawy a on im potem całe wieczory historyje swoje prawić potrafił.
Prawda, że kilkunastu chłopa a i niewiasty jeśli nie więcej ich było na złą drogę swą bez przymusu przymusił, Ci zaś następnych i tak wirus roznieśli… a pfu na psa urok… i hasa tera spora wataha po tutejszych lasach w obuwiu kolorowym. Strach jeno i niepokój spokojnych dzików i innych łań wzbudzając.
Jaki koniec tej historyi pewnie wiedzieć chcecie ano dziewiąty rok minie Panie Dobrodzieju i Wy Mości Panno o jemu ino plany kolejnych wypraw i strategiji po głowie chodzić raczą. Bliscy nie lamentują już, bo i po co, nadziei na spokojną starość wyglądają choć nadzieje ich płonne okazać się mogą. Bo biegać on nie ustaje a rekorda poprawiwszy i diabelskiego Fejsbuka poznakomiwszy na stronie pisze dyrdymała niemałe i hasa, od lasa do lasa.
UWIELBIAM TO BIEGANIE. Pobiegamy razem… Zapraszam gorąco.
Ten artykuł ma 5 komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze